Niepojęta szczęśliwość

Refleksje Wielkotygodniowe ks. Jana zamieszczone Księdze Przyjaciół na stronie Wydawnictwa Próby. Zapraszamy de lektury:

Drodzy Czytelnicy,

Nie wiem, co rozbrzmiewa w sercach czytelników „Księgi Przyjaciół” w chwili, kiedy słyszą wielkosobotnie orędzie światła i powoli zaczynają odczuwać ciepło świtu Zmartwychwstania? Ale na pewno wszyscy, którzy przeżywamy tę liturgię, gdziekolwiek jesteśmy i w sposób, jaki jest nam dostępny, możemy z głębi ducha zawołać, że życie jest silniejsze niż śmierć, i że nie jesteśmy porzuceni na łup złowrogich sił, nad którymi nikt nie jest w stanie zapanować. Tym dającym nadzieję przekonaniem powinniśmy się wzajemnie obdarowywać, by móc w miarę normalnie egzystować. Ono nie oddali różnych ciemności, które nas niekiedy ogarniają, ale może nasze ciało i naszego ducha umocnić, sprawić, że porzucimy to, co nas z różnych powodów dzieli i postanowimy uznać (w moralnej szczerości), że drugi człowiek jest w każdej sytuacji naszym sprzymierzeńcem w budowaniu społecznej i religijnej wspólnoty. Za Bożą sprawą pozostaje osobą godną miłości, a przynajmniej prawdziwego szacunku. A to już, proszę przyznać, niemało, doprawdy niemało.

I jeżeli dodamy do tego zasadniczy fakt, że wyszliśmy z rąk Stwórcy i że staramy się niczym nie osłabiać katolickiej wiary, wówczas wypada, żebyśmy uznali samych siebie za ludzi szczęśliwych, co nie oznacza pozbawionych ułomności wynikających z przygodnego charakteru naszego bytu. Szczęśliwych z powodów najważniejszych z ważnych. Oto my, chrześcijanie, odważamy się twierdzić, że narodził się pośród nas Bóg i człowiek zarazem, i że On właśnie uwolnił świat z grzesznej materii życia, choć samo życie nie jest grzeszne; jest darem nad darami, czymś najgłębiej w nas intymnym, dzięki czemu doświadczamy promieniowania triady prawdy – dobra – piękna, dostrzeżonej już, jak wiemy, przez greckie zdobycze intelektualne.

Naturalnie, nikt nikogo nie powinien zmuszać do przyjmowania chrześcijańskiej wizji świata i chrześcijańskiego królestwa, którym jest sam Chrystus. Więź człowieka z Bogiem musi się zrodzić i później wciąż odradzać w przestrzeni wolności, będącej zgodą na przyjęcie pełnej prawdy o człowieku, a ta wiąże się z Bogiem, jego miłością i cierpieniem. Kto tego nie przyjmuje, sytuuje się od razu poza obszarem tego, co święte. Na szczęście, niebiańska życzliwość nie zna granic i obejmuje całość kosmicznego uniwersum. Misja Jezusa miała na celu odjęcie od nas śmierci, bezsensu i nieszczęścia, ale przecież nie wbrew naszej woli.

To, co powyżej napisałem bezpośrednio wypływa z istoty Chrystusowego zmartwychwstania, bez którego nasza wiara nie miałaby żadnego znaczenia. Pamiętajmy przy tym, że pra-sakramentem, czyli źródłem wszystkich sakramentów Kościoła jest Słowo Boże tkające gatunkową różnorodność Biblii, w tym opowieść o Zmartwychwstaniu. „Po upływie szabatu, o świcie pierwszego dnia tygodnia przyszła Maria Magdalena i druga Maria obejrzeć grób” (Mt 28, 2). Zwróćmy uwagę na słowo „obejrzeć”. W greckim oryginale mamy termin theoresai, który znaczy „oglądać”, jak ogląda się z określonej perspektywy przedstawienie teatralne, ale oznacza również „medytować”, „rozważać”, „rozmyślać”. Kobiety znajdujące się przy grobie chcą zrozumieć, co się właściwie stało? Pragną zobaczyć Jezusa, którego ukochały, bo wiedzą, że największym darem miłości jest obecność. Czuwają więc, aż tu nagle „anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby martwi (Mt 28, 2-3).

Nader filmowa scena. Zapewne ktoś biegły w sztuce posługiwania się kamerą, mógłby ją zarejestrować. I tylko tyle, gdyż sam akt przejścia ze stanu śmierci do życia wiecznego nie poddaje się tego rodzaju zabiegom. Może to się stać tylko i wyłącznie za sprawą wiary, która jest nieodzowna, wręcz konieczna. Niewiasty Zmartwychwstałego nie dostrzegły. Stwierdziły po prostu, a po nich apostołowie, że martwy Jezus żyje, gdyż spotykają Go i są świadomi, że żyje. Nie była to z ich strony jakaś forma halucynacji, ekstazy czy subiektywnego wejrzenia. Czy można wyobrazić sobie Marię Magdalenę krzyczącą z przejęciem: „O! wyszedłeś Nauczycielu z grobu”. To sytuacja nie do pomyślenia.

Przypomniane świadectwa powinniśmy traktować poważnie. Wątpliwości wysuwane w tej kwestii wynikają ze światopoglądowych przesądów. Tymczasem rozważamy najważniejszą ze wszystkich tajemnic, będącą i faktem historycznym i przedmiotem wiary. Historyczne jest świadectwo apostołów, którzy oznajmili, że widzieli Jezusa żywego już po śmierci krzyżowej.

Co tam się wówczas wydarzyło? Najbliżsi Mistrza ustalili zaledwie dwie sprawy: pusty grób i coś, czego nie sposób określić jako ukazanie się Chrystusa zmartwychwstałego, lecz ukazanie się kogoś, kto stanął przed nimi i w którym nie dopatrzyli się jeszcze żywego Jezusa. Gdyby tego dokonali, mielibyśmy do czynienia z przypadkiem ożywienia ciała zmarłego człowieka. Jak wcześniej ukazałem, apostołowie potwierdzili najpierw czyjąś obecność, dla Magdaleny był to ogrodnik, dla wędrujących do Emaus – podróżny spotkany w drodze… i dopiero później, przez akt wiary, uchwycili w tym kimś tego, z którym wspólnie przeżyli trzy lata i którego byli uczniami. Ujrzeli Go, bo się im ukazał, pozwolił, żeby Go zobaczyli.

Dlatego ich realne przeżycia są absolutnie niezwykłe, jedyne w historii: pojęli bowiem ciągłość pomiędzy śmiertelnym życiem Jezusa, a Jego bytowaniem jako zmartwychwstałego. W tym momencie stało się też coś ważnego. Rozpoznany Jezusa zwrócił ich myśli ku przyszłości: mają budować Kościół i rozszerzać jego granice pod przewodnictwem Ducha Świętego. Z tego wszystkiego zrodziła się wiara apostołów, poprzez refleksję na temat swojego poprzedniego przebywania z Jezusem, rozjaśniona przez wersety Pisma, które im tłumaczył oraz treść posłannictwa, jakie im powierzył. Jezus przeto nie tylko powrócił do życia. On zwyciężył śmierć. Natomiast w tradycji żydowskiego myślenia religijnego zmartwychwstanie oznaczało coś, co będzie miało miejsce dopiero przy końcu świata. Jezus zaś wskazał uczniom, że królestwo Boże już się zaczęło.

Zreasumujmy, posługując się sformułowaniami francuskiego teologa Jeana Galota: zmartwychwstanie wypada ująć jako nowe życie, które zostanie udzielone ciału. Ciało Chrystusa złożone do grobu, nagle „podniosło się” i zniknęło z naszego widzialnego świata ożywione życiem Bożym, które zaczęło w nim obfitować za sprawą Ducha Świętego. W ten sposób ciało to stało się doskonale zrealizowanym modelem ostatecznego celu ludzkiego ciała, fundamentem cielesnego zmartwychwstania, które ma się dokonać podczas Paruzji.

Nie jest łatwo Jezusowe zmartwychwstanie włączyć we własny religijny krwiobieg. Czy można wygrać bój ze śmiercią? Ciało Zmarłego, okryte plamami krwi, przebite włócznią, zmasakrowane, jakże miałoby się równać z potęga umierania? Aby ponownie żyć, potrzeba nowego ciała, nieograniczonego czasem i przestrzenią. Wówczas, kiedy na Golgocie dokonywała się kenoza, myślano zapewne o jednym: jak zapanować nad strachem, rezygnacją, żalem? Jak zachować gorącą miłość do Kogoś, kto – w powszechnej opinii – przegrał swoje życie, publicznie wyśmiany, wyszydzony i wzgardzony. Najwięcej ufności wykazały kobiety, nie odstępując od Jezusa ani na krok. W jakiejś trudno uchwytnej intuicji zyskały pewność, że On powstanie z martwych zgodnie z prorockimi zapowiedziami. Że Królestwo, które sobą uosabiał, ziści się, być może, już niebawem. Niosły więc wonności, oczekując cudu.

Nie wyobrażajmy jednakowoż tej tajemnicy na sposób typowo abstrakcyjny, ponieważ wtedy nie dotkniemy w żadnym razie niczego realnego. Potrzeba tu, o czym wspomniałem wcześniej, języka wiary, który sprawia, że słowa kierowane do Boga bez zastrzeżeń Go dotyczą. Dopiero wówczas mówienie o Nim osiąga swój właściwy sens, w głębi którego rozumiemy, że Bóg zawsze pozostaje czymś więcej, niż zdołamy sobie pomyśleć, przez co jednak otwiera się przed nami droga do coraz to większej tajemnicy. Ta węzłowa zasada nigdy nie powinna znikać z pola naszej uwagi. Nie potrafimy co prawda udowodnić zmartwychwstania takim czy innym sposobem. Niemniej jednak wzywa ono – podkreślam – każdą kobietę i każdego mężczyznę, żeby je przyjęli lub odrzucili, jako rdzeń wiary chrześcijańskiej.

Gdyby więc nie miłość Jezusa, śmierć nie byłaby przejściem, lecz radykalnym upadkiem w nicość. A to oznacza, że Bóg przeprowadza przez „moment śmierci” całe nasze człowieczeństwo. Miłuje ziemskie ciało, pełne mozołu i trudu, które pozostawiło wiele śladów w świecie, i dlatego ten nasz świat stał się światem ludzkim; ciało, które syciło się bogactwem wrażeń, raniło się chropowatością ziemi, pokrywało bliznami, a które mimo to w pogoni za czułością zwracało się ciągle ku Niemu. On zbierze wszystkie człowiecze łzy, nie przeoczy żadnego uśmiechu i tkliwego gestu, ponieważ kocha człowieka.

A my? Dopiero wtedy, kiedy miłując wyznamy, co On dla nas uczynił, życie każdego nas nabierze ponownie znaczenia. W fakcie, że Jezus „tak” właśnie umarł, zyskujemy możliwość, by w chwili śmierci, móc stać się kimś, kto w Jego oczach zasługuje na miłość. Dlatego Wielkanoc jest tak bardzo radosną i wewnętrznie majestatyczną uroczystością Warto, żebyśmy w tegoroczne święta ponowili przyrzeczenie, że będziemy wieść życie w świetle wiary ewangelicznej, że Jezusowe powstanie z martwych przynosi godną przyjęcia interpretację świata, ludzi i Boga.

***

Kiedy w niedzielny poranek albo późną paschalna nocą, wzniesiemy w górę serca, niech ujawniają się osobiste nadzieje i rozpala wiara. Bóg nas nigdy nie opuści, i wie, że Jego obojętności nie zdołalibyśmy znieść, jak znieść potrafimy choćby srogi ból. On pozostaje nieskończenie troskliwy. Jego wnętrze drży. Posłuchajcie, proszę, co w tych dniach sugerująco szepcze. Nachylcie duchowe uszy. Czy jesteście gotowi biec z pośpiechem i przyjąć zaproszenie od Zmartwychwstałego?

Wasilków, Wielki Wtorek 2025

ks. JAN SOCHOŃ