Poezja w sutannie – fragment

Ostatnia wieczerza - Macieja ŚwieszewskiegoMaciej Świeszewski, „Ostatnia wieczerza”

ks. Jan Sochoń

S z e ś ć   k r z e s e ł

Oto zdjęcie świątecznego pokoju:
mała choinka ciężarna od światła;
na stole pierniki, ludowa szopka
nieznanego artysty z Podhala;

mandarynki z holenderskiego obrazu,
żółto-zielone, zrównoważone, twarde;
sześć krzeseł okalających tę całość.

Oto zdjęcie przesłane do siostry Ireny,
jej córki Grażyny, do nieżyjącego
już ojca Andrzeja.

Pokonajmy czas i przestrzeń,
przecież to tylko kategorie umysłu,
zależą od nas, od naszej siły
i wyobraźni, serca gniewliwego,
serdecznego.

Nie dąsajmy się, zaszyci w swoim
nieprzemakalnym poczuciu racji;
odważmy się na szaleńczą podróż;

zagrajmy na skrzypcach, niewidzialnych,
delikatnie drżących w śnieżnej zawiei,

tutaj i tam.

Usiądźmy za sześcioma krzesłami.

Niedziela Świętej Rodziny, grudzień 2010 r.

D o   k s i ę d z a   P i o t r a   B o ż y k a,
p o   r a z   d r u g i
Niech będzie pochwalona Twoja kołyska
Zbigniew Herbert
Mam ciebie, komu dziękuję
i kogo wielbię, jakbyś był młodą
kobietą, której ciało więzi moje ciało
i przynosi spokój, nocą i dniem.

Mam ciebie, mogę więc
rozglądać się po świecie,
być ciekawym każdego szczegółu
i tęsknić do starożytnej Grecji.

Mam ciebie, bez którego byłbym
szarym chłopcem, wpatrzonym
w gołębie nad głową, nieradzącym
ze sobą i z ludźmi.

Na szczęście wziąłeś mnie
w ramiona i obudziłeś do życia,
jak gałązkę klonu pozostawioną
na drodze.

Niech pochwalony będzie Bóg
i twoja kołyska.

C i a ł o   c h w a l e b n e

Kiedy już pożegnamy się
któregoś ranka lub późną nocą,

kiedy oddech zgaśnie,
oczy zajdą mgłą,

na ustach pojawią się
sine plamki;

kiedy całkowicie stracisz
na znaczeniu, przypomnę,

ostrożnie i cicho, że teraz
jesteś ciało chwalebne,

piękne i niewidoczne w świecie
pożądań, których unikaliśmy

z godnym pożałowania skutkiem.

N a d z i e j a

Ważę w dłoniach
swoje „za” i „przeciw”;

wypowiadam słowa,
które uciszają nawałnice

i najgłębsze morza;
nadzieja przecież dorównuje

miłości, jeżeli doprowadza
do niej.

Z a l o t y

Dobijam się do miłości,
jak do ostatniego szczęścia;

gonię za najdrobniejszym
jej skinieniem;

bez żadnego wstydu zdejmuję
ubranie na rynku;

ona jednak poszła inną drogą
nie zważając na te podniebne

zaloty.

K o t

Zostało mi jeszcze ciało:
do niego się uśmiecham,

do niego garnę, wyciągam
jego ręce ku sobie, jego oczy

wpatrują się we mnie, łagodzą
niepokój; odczuwam jak przenika

mnie całego tuląc się do miejsc
najboleśniejszych, jak kot,

który kładzie się tuż przy mojej
zmęczonej skroni.

S p o w i a d a m   s i ę

Spowiadam się tobie nocy,
bo często zwyciężasz,
panujesz z wysokiej swej wieży.

Spowiadam się tobie ciało,
bo często idę twoimi śladami,
jakbym nic innego nie dostrzegał.

Spowiadam się tobie rozumie,
bo często nie dochodzisz
we mnie do głosu.

Spowiadam się tobie serce,
bo często sprawiam,
że nie jesteś nikomu potrzebne.

Spowiadam się tobie wierszu,
bo często zastępujesz mi życie,
z całą stanowczością, bezbożnie.

Ś w i ę c o n k a

Wkładam do koszyka
chleb, wędzoną szynkę i kiełbasę,

zwykłe ciasto o wielkopostnym
smaku, jajko ugotowane w garnku

z cebulą, ciemnobrązowe, twarde,
które będzie mi towarzyszyć

jako źródło życia; sól, lukrowaną
figurkę baranka, gałązkę bluszczu

i zakrywam to wszystko kolorową
chustą, aż błyśnie słońce, zadrżą

firmamenty serca, spadnie deszcz
nie z tego świata; moje ciało

odnowi się, jak po spotkaniu z prorokiem
nad rzeką dzieciństwa i wiary,

przestanie liczyć na siebie,
zda się na mocniejsze przęsła.

Z d a n i a   o   p o e z j i

I

Ksiądz-poeta nie jest kimś innym niż po prostu poeta. Co najwyżej, różni go od innych twórców niecodzienne doświadczenie egzystencjalne, związane chociażby z sakramentem pokuty. W nim spotyka się on bowiem z niepowtarzalną i duchowo autentyczną międzyosobową relacją, niesprowadzalną do żadnego innego przeżycia. Może ona wpływać (choć nie musi) na „kształt” jego wizji poetyckiej. Poza tym podlega on tym wszystkim determinacjom, jakim poddaje się każdy autentyczny pisarz.

II

Poezja może stać się niebezpieczną pułapką. Przypatrzmy się uważnie tekstom uznawanym za tak zwane wiersze religijne. Ich autorzy nie stronią od pojęć ogólnych, przymiotników i wielkich liter; traktują Boga jako oczywisty element egzystencjalnego doświadczenia. Często przybierają one charakter oratorski, imieninowy i – niestety – rozrastają się jak pleśń ukryta pod ściółką leśną. Tego rodzaju pisanina lekceważy duchowy wysiłek, będący niezbędnym warunkiem dorastania do ewangelicznego obrazu świata.

Oczywiście, nie sprzeciwiam się samej pasji wyrażania prywatnych emocji. Każdy człowiek ma do tego prawo. Domagam się jedynie umiaru i rozeznania w prawach rządzących artystycznym stanem umysłu. Chęć bycia poetą nie oznacza, że trzeba natychmiast zapisane kartki nieść do redakcji parafialnej gazety bądź wygłaszać podczas niedzielnego kazania. Pisarstwo to oddanie się na służbę czegoś, co nie daje się wysłowić; ale jest, i zmusza do walki o każde słowo, każde tajemne jego skrzyżowanie z drugim słowem. I nigdy nie wiadomo, co pozostaje z tego trudu. Poeci to współcześni gladiatorzy. W amfiteatrze świata jedynie niektórym z nich udawało się przeżyć, zdobyć społeczne poważanie i sukces, także finansowy. Inni ginęli w płomieniach, paszczach dzikich zwierząt bądź podczas wyścigów zaprzęgów konnych.

III

Wiersz zasługuje na pochwałę, jeżeli pozostawia czytelnikowi choćby odrobinę mądrej inwencji, kiedy zakreśla semantyczny krąg, w którym doświadczenie czytającego styka się z doświadczeniem twórcy. Nie chodzi o całkowite odczytanie autorskich intencji, raczej o nałożenie się na siebie duchowych esencji, które – na podobieństwo muzyki – angażują obie strony.

IV

W poezji nieustannie powinien dochodzić do głosu język miłości. Jego obecność to miara jakości sztuki poetyckiej. Ożywia on martwe cząstki istnienia, przydaje im dostojeństwa i wprawia w taneczny zachwyt. Jest równocześnie owiany tajemnicą. Miłość bowiem dzieje się i rozwija w niemal absolutnej intymności. Domaga się zewnętrznych gestów, lecz w istocie żywi się ciszą, milczeniem rąk i ust. Wystarcza jej wewnętrzny żar, poddanie się komuś drugiemu. Jedynie w miłości słowa „uzależnienie”, „podporządkowanie się” nabierają pozytywnych wymiarów. Chcę od ciebie zależeć w miłości, nigdy cię nie zranię, nie umniejszę twojej godności – oto źródło miłosnego autentyzmu. Że zdarza się niekiedy inaczej? Poezja także i to poświadcza.

V

Nie jest łatwo pozbyć się wyrazów ze słownika własnego „ja”, takich jak porażka i sukces, władza i panowanie. Niemniej jednak warto się starać, aby nie królowały one w naszych odnoszeniach się do ludzi. Wówczas bowiem tracimy szansę na wewnętrzny pokój i radość. Żyjemy naskórkowo, na złotej powierzchni tego, co wygodne i niewymagające odpowiedzialności. A któż z nas chciałby tak żyć? Dlatego wciąż przypominam o wszechwiedzy miłości i jej świętej potędze. Wiem, że mówienie o niej może wywoływać sporo nieporozumień, ponieważ w swym najbardziej rdzennym wymiarze odarto ją dzisiaj z piękna i boskich odniesień. Ale na szczęście poeci wciąż przekonują, że miłości i śmierci nie musimy uzasadniać. Tylko nasze wybory, nasze postępowanie domaga się uzasadnień, często przeprosin. Natomiast miłość odpowiada na wszystkie pytania i jest wieczna.

VI

Bolesną trudnością życia jest brak porozumienia. Jeżeli nie potrafimy odnaleźć się w rozmowie, wypełnić serca jej potęgą i sensem, wówczas świat, w którym żyjemy ulega rozpadowi. Na drodze wyjścia z tej dramatycznej sytuacji stoi poezja. Jej odbiorca musi być wszelako po trosze poetą, musi pozostawać wrażliwy na to, co dzieje się w niedopowiedzeniach, w sugestiach, w ewokacji językowej, otwierającej na sfery pozazmysłowe, którymi żywi się zwłaszcza przeżycie religijne.

VII

Jedną z największych przyjemności jest rozmowa, w której słowa niczego nie wymuszają, stają się przeźroczyste, jak przetarta gąbką szyba. Wówczas traci się potrzebę jakiegokolwiek symulacji. Takie chwile zdarzają się jednak niezwykle rzadko. Zapewne w konfesjonale, w miłosnej bliskości, w braterskiej pomocy udzielanej poranionym. Owa „naga jednomyślność” jest tak zachwycająca, że prawie zawsze kończy się modlitwą i pełnym blasku milczeniem.

VIII

Tajemnica poezji tkwi w napięciu, które sprawia, że z jednej strony jest otwarta na różne możliwe odczytania, z drugiej zaś nie pozwala na zbliżenie się do sugerowanego przez siebie świata. Dlaczego? Bo rozpoznaje stan umysłu czytelnika, który nie podjął jeszcze odpowiedniej pracy ducha, umożliwiającej autentyczne przymierze.

IX

Krytycy zwracają uwagę, że moja poezja rewaloryzuje cielesność – ciało nie jest w niej pojęte jako siedlisko zła, nie jest też oddzielone od duszy. Pytają: czy to zgodne z katolicką ortodoksją? Naturalnie, że zgodne, w najdrobniejszych zresztą szczegółach. Nie jestem przecież zwolennikiem gnostycyzmu ani tym bardziej manicheizmu. Nie przyjmuję, że materialna realność świata (w tym ludzkiego ciała) jest czymś złym i podlega władzy określonych wrogich kosmicznych sił. Boga nie uznaję za złego Demiurga, jak powiedziałby Emil Cioran, ale Stworzyciela rzeczywistości, w tym stworzyciela człowieka. Ciało zaś jest swoistym terenem zbawienia, powiązane z duchowym wymiarem w sposób nierozerwalny. Nie jest związek przypadkowy, lecz substancjalny i wychodzi, by tak nazwać, duszy ad melius, czyli na lepsze. Przyjmuję więc klasyczne ujęcie antropologiczne, związane z realizmem metafizycznym. To konsekwencja mojego stanowiska filozoficznego, które akceptuję. Jestem autorem przyznającym się do metafizyki realistycznej. Nie boję się też nazwy: filozof chrześcijański, przywołując dzieło Etienne Gilsona, Jacquesa Maritaina i Mieczysława Alberta Krąpca.

X

Akceptuję termin „mistyka erotyczna”. Nie rozdzielam miłości od religii. Eros – wiem, że jest to słowo nacechowane najróżniejszymi semantycznymi obciążeniami, począwszy od platońskiej Uczty – daje istotne możliwości wyrażania osobistego związku z Bogiem. Nawiązuję tu do chrześcijańskiej tradycji, zwłaszcza do pism greckich ojców Kościoła, do Orygenesa, Grzegorza z Nyssy bądź Dionizego Areopagity. Wykorzystuję język Pieśni nad pieśniami, by wyrazić najbardziej prywatne doświadczenie bliskości z Bogiem, które nie ma przecież charakteru intersubiektywnego, lecz wyłączni jednostkowy, przynależny tylko mojej wrażliwości. Korzystam z języka erotyki, by ująć w sposób zrozumiały (wszyscy doznajemy intymnych ekscytacji) moją relację z Bogiem. Nie znam innego – poetycko wartościowego – sposobu opowiedzenia historii Boga, który chce szczęścia człowieka. Przeto i mojego szczęścia.

XI

W poezji próbuję uchwycić granicę szczerości. Nie sposób naturalnie odsłonić się w całej swej nagiej egzystencjalnej prawdzie. Każdy z nas pozostaje (także dla samego siebie) tajemnicą. Poezja jednak pozwala na swego rodzaju porozumienie z czytelnikami, którego wartość polega na autentyczności. Sugerując za pomocą tzw. sytuacji poetyckich pewien stan własnego wnętrza pragnę rozmawiać o tym wszystkim, co tka moje najbardziej wewnętrzne warstwy życia, a co – jak mniemam – łączy mnie z innymi ludźmi. Wsłuchuję się w słowo artystyczne i oczekuję, że wypowie ono to, czego do końca nie jestem świadom. Poezja jest silniejsza od racjonalnego dyskursu. Jesteśmy osobami. Mamy wspólną ludzką naturę. Czego miałbym się zatem wstydzić? Do Boga idzie się trudną drogą, często potykając się, walcząc ze słabościami. Pamiętam zdanie Anny Kamieńskiej, która kiedyś mi powiedziała: Janku, na dnie mojej i twojej wiary leży zapewne ciężka łza zwątpienia.

XII

Mądrość świętego, mądrość teologa, mądrość poety. Różnice między tymi obszarami doświadczenia wynikają z samych nazw: święty, teolog, poeta. Mogą się one zjednoczyć, to się naturalnie zdarza. Wspomnę na przykład św. Augustyna. Generalnie jednak chciałbym, aby w moim życiu najpełniejszym blaskiem zajaśniała właśnie mądrość świętego, czyli kogoś, kto w sposób szlachetny i czysty naśladuje ewangeliczny styl bycia. Rozumiem jednak, że to pewien ideał. Droga do jego osiągnięcia wiedzie, jak sądzę, przez poetycką teologię. W moje związki z innymi ludźmi musi więc wkroczyć żywioł piękna. Inaczej będę jednoręki i pozbawiony żaru religijnego. Poezja ratuje przed skostnieniem i duchową rutyną. W końcu Bóg zwierzył się światu w języku poetyckim.

XIII

Świat poety zawsze zaskakuje, głównie z tej racji, że odsłania ukryte przed konwencjonalnym widzeniem wymiary rzeczywistości i relacji międzyosobowych. Poezja za pomocą sobie tylko znanych mechanizmów językowych, zdolna jest ożywiać to, co martwe, zapraszać do rozmowy pozbawionej sztuczności i pozy, wychwalać i krytykować ludzkie życie, wzbudzać uczucia religijne, wreszcie: nieść duchową pociechę, zwłaszcza w sytuacjach ogólnego i osobistego kryzysu sensu. Żyjemy właśnie w takiej epoce, gdzie wiele z tego, co kształtowało nasze chrześcijańskie widzenie i doświadczenie świata ulega zawieszeniu, a nawet przekreśleniu. Ratunek może przyjść z wielu stron.

Zwracam tu wszelako uwagę na energię płynącą z poetyckiego sposobu życia. Czym on jest? To taki tryb zachowania, myślenia, relacji z innymi, w który wkracza żywioł piękna, szczególnie piękna duchowego. A czym jest piękno duchowe? Wiąże się ono z umiejętnością dostrzegania w drugim człowieku blasku, harmonii, szlachetnej wzniosłości, ale również słabości, egoizmu, pychy. Chodzi o rozpoznawanie człowieka w całej jego bogatej, nieprzystającej do niczego innego egzystencji.

Przywołajmy biblijne wydarzenie. Kiedy w szóstym miesiącu Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Maryi Panny, wówczas rzekł do Niej: „ciesz się, pełna łaski, Pan jest z Tobą. [Błogosławionaś Ty między niewiastami]”. Ona zmieszała się na te słowa i usiłowała zrozumieć, co znaczy takie pozdrowienie. Anioł zaś rzekł do Niej: „Nie lękaj się, Maryjo; znalazłaś łaskę u Boga; poczniesz i porodzisz Syna, i nadasz Mu imię Jezus”( tłum. Z. Kubiak).

Formuła „pełna łaski” oznacza: pełna nie tylko tego, co zwiemy fizycznym, estetycznym pięknem (Maryja nie wątpimy była piękną kobietą), ale też pełna skromności, pokory, świadomości przynależenia do narodu, który swe losy na zawsze związał ze Stwórcą, Bogiem łaskawym i Prawdomównym. Poetycki styl życia wyznacza więc jakość i religijny smak ludzkiej obecności na ziemi. Ma swą – w każdym z nas – jednostkową barwę i niezwyczajną kolorystykę.

XIV

Poezja ukierunkowuje do wewnątrz. To, co poeta przeżywa w zetknięciu z rzeczywistością zostaje uwewnętrznione i stanowi budulec zarysowywanego przez niego świata. W tym tajemnym procesie liczy się autentyczność i szczerość. Ujawnia ono też marzenie, by odpowiednim słowem oddać myśl i rzecz, by język był narzędziem porozumienia się, oswajania całego kosmosu.

XV

We wszelkiej twórczości ważne pozostaje realne doświadczenie. Chodzi o coś przeżytego, nie wykreowanego, sugerującego sytuacje archetypowe, czyli takie, w których uwypukla się istota życia, wiążąca wrażliwość niemal wszystkich ludzi. Dlatego poezja nie może być miękka wobec zła, cierpienia, grzechu. Musi ukazywać twardą egzystencję, w horyzoncie człowieczej przygodności, bez blichtru, ozdób i nadmiernej retoryki.

XVI

Niezbywalną powinnością poezji jest wprowadzanie miłości w ludzkie myślenie i odczuwanie świata. Ona potrafi zetknąć z Bogiem nie tylko poprzez to, co stworzone, lecz również poprzez sakramentalny porządek Kościoła. Nie czyni tego jednak z jakąś nonszalancją czy pewnością typu pozytywistycznego. Jest natomiast otwarta na przebłyskujące tu i tam tajemnice. Poezja w pokorze i medytacyjnym uniesieniu ma włączać się w krąg pytań metafizycznie doniosłych, wychylać się w stronę drugiego, który mówi, oczekuje współczucia i współ-rozumienia. W ten sposób staje się odpowiedzialna, dająca świadectwo, że istnieje prawda, istnieje miłość, istnieje Bóg. Nie musi być grą z tekstami i impresyjnymi wyznaniami, lecz odpowiedzialnym doświadczeniem perfekcji życia.

XVII

Poezja to swoisty rodzaj aktywności duszpasterskiej. Dzięki niej nie jestem jednoręki, mam szansę żyć w sposób możliwie najinteligentniejszy, czyli zgodny, by tak nazwać, z rozumnym sercem i nie obrażać się na teraźniejszość, która jest taka, jaka jest. Ważne, by starać się żyć chrześcijaństwem i – zgodnie ze słowami Benedykta XVI – myśleć o nim w taki sposób, aby przejmowało z nowoczesności to, co dobre i słuszne, oddalając się tym samym i odróżniając od tego, co staje się kontrreligią. Toteż trzeba i warto chronić swoją wiarę, dbać o nią, jak o najdroższy skarb. Jak to czynić?

Sam siebie o to pytam! Bywam przecież nieraz znużony i nawet przygnębiony tym, że z takim trudem podążam za Jezusem. Że nie staje mi ufności w Chrystusowe urządzenie mojego życia. Utrwalam przekonanie, że to ja mam ostateczne słowo, jeżeli chodzi o kształt i barwy mojej codzienności, choć wiem, że wszystkim kieruje Boża opatrzność. Widać z tego, że człowiek, przynajmniej taki, jak ja, niezbyt łatwo rezygnuje z poczucia egoistycznej wyniosłości. Nie utraciłem jednak wiary. Przenika ona całe moje istnienie, ciało i duszę. Nakierowuje wzrok na miejsca, gdzie mogę odpocząć, odetchnąć od szumu masowej i plakatowej propagandy, liberalnej dowolności.
Wiara przypomina o wartości milczenia, ciszy, serdecznej życzliwości i zawierzenia. Mówi: unikaj pewności w ocenie innych ludzi. Jeżeli już musisz o kimś świadczyć, czyń to w sposób delikatny i łagodny. Naturalnie, zauważaj zło i przykładaj do ludzi sprawiedliwe miary, ale bądź subtelny. Masz zawsze przed sobą kogoś, kto skrywa niezgłębione tajemnice intymnego doświadczenia, od którego możesz się wiele nauczyć. Wystarczy, że uśmiechniesz się na powitanie, będziesz uważnie słuchał, cieszył się z każdej dobrej cząstki wspólnego bycia.

Akceptacja przeradzająca się w miłość to najsilniejsza więź ze wszystkich, jakie istnieją we wszechświecie. Lecz akceptacja nie oznacza tego, że mówię do kogoś drugiego: bądź taki, jakim teraz jesteś. Nie. Raczej mówię: kocham cię, a więc spróbuję, byś się wciąż rozwijał, stawał się większy od samego siebie. W tego rodzaju trudzie wiara, osrebrzona poetyckim oddechem, wydaje się niezbędna. Oto wspólnie wyruszyliśmy w drogę i podążamy do celu, prowadzeni światłem Jezusowej miłości.

XVIII

Dobrze jest spotkać poetę, zdobnego w sutannę bądź w biel koloratki!

luty 2011 r.

O s t a t n i a   W i e c z e r z a   ( 2 )
 
Maćkowi Świeszewskiemu
dziękując za „Ostatnią Wieczerzę”

W mieście biznesu, i mody,
i św. Ambrożego, szukam spokoju,
który byłby rzeczywistym spokojem;
szukam serca, które biłoby bez pośpiechu,
w zgodzie ze wszystkim, co jest;
szukam drogi, którą idę od założenia
świata i oto jestem przed tobą, Leonardo,
z  niewielką grupą japońskich turystów,
w ciszy, że z trudem oddycham,
a ty mówisz: nie wahaj się podejść bliżej,
pozmywaj naczynia po wieczerzy [1].

Ostatnią Wieczerzę ks. Jan Sochoń dedykował prof. Świeszewskiemu dziękując za jego „Ostatnią Wieczerzę”. Paweł Huelle czyni podobnie, jednak w jego powieściowej wersji Ostatniej Wieczerzy nie oglądamy na okładce detali z dzieła gdańskiego artysty, ale fotografię Abendmahl Bena Willikensa. W centrum Wieczernika pusty stół, na bokach widać symetrycznie przedstawione zamknięte drzwi (w sumie osiem), zaś za stołem widok na pełne światła okna i wyjście na taras (?). Biel. Biel. Biel. Jest pusto i wydaje się, że sala Wieczernika to symbol martwej ciszy albo zimnego światła. Znikąd nie przybywa Mistrz z Nazaretu ze swymi uczniami. Apostołowie dawno odeszli. A może nigdy ich tutaj nie było. Abendmahl możemy jednak interpretować inaczej – świat duchowy jest zupełnie inny niż stół zastawiony jadłem i napojami. Inny chleb. Inne wino. Światło, które wyraźnie jaśnieje w tle zaprasza do innego, duchowego świata. Tyle na okładce powieści gdańskiego prozaika – powieści, którą kończy tajemnicze pytanie: „A gdzie jest Jezus” [2]. Te same słowa można by dopisać na marginesie wiersza ks. Jana Sochonia. W jego Ostatniej Wieczerzy nie ma Jezusa. Pojawia się św. Ambroży oraz Leonardo da Vinci, grupa japońskich turystów i sam podmiot-miłośnik-sztuki, jednak nie ma Jezusa. A może odpowiedź jest jak najbardziej oczywista: wiersz nie opowiada wcale o wieczerzy opisanej w Ewangeliach, a stanowi jedynie hołd wobec dzieła Leonarda, wobec geniuszu malarza, wobec nieśmiertelności sztuki. Taka odpowiedź wiele wyjaśnia w wierszu ks. Jana – Mona Lisa posyła nam swój uśmiech – wiersz Sochonia to pochwała sztuki! I to właśnie jest hermeneutyczną niespodzianką.

Miasto biznesu i mody

Sochoń nie udaje się do Mediolanu, aby zwiedzać stadion San Siro albo przyodziać się u Prady. Nie nawiedzamy – co byłoby dość zrozumiałe, skoro przewodnikiem jest ksiądz-poeta – katedry mediolańskiej albo relikwii świętego Ambrożego oraz jego towarzyszy, Gerwazego i Protazego. Nasza wizyta jest poszukiwaniem spokoju. W ciszy i samotności stajemy przed dziełem Leonarda, aby tam smakować piękno. Aby doświadczyć czegoś większego niż moda, biznes i pośpiech. Poeta nazywa to pragnienie poprzez potrójne szukam:

– szukam spokoju,/ który byłby rzeczywistym spokojem;
– szukam serca, które biłoby bez pośpiechu,/ w zgodzie ze wszystkim, co jest;
– szukam drogi, którą idę od założenia/ świata.

A może nie tyle „szukam”, co bardziej – „uciekam” przed światem, w którym najważniejszy jest pieniądz, kariera, władza. Przed światem, który nie zważa na człowieka. W którym nie ma spokoju, serca i drogi. Wydaje się, iż ucieczka od takiego świata to poszukiwanie świata prawdziwego. Pokój, miłość, sens – oto wartości, których szuka Sochoń-wędrowiec, wmieszany w tłum turystów. Blisko już do zdania z Ewangelii, które w Jezusie pozwala zobaczyć jedyną drogę, prawdę i życie. On sam jest Drogą, Prawdą i Życiem (J 14, 6). To spotkanie z Nim pozwala uspokoić serce i odczytać cel drogi, do której człowiek jest powołany od początku. To spotkanie ma wymiar szczególny, staje się dla pielgrzymów królewską ucztą, podczas której Bóg mówi: Oto Ciało moje… Sakrament przemienia wszystko i pozwala człowiekowi na nowo się narodzić. Wieczernik to miejsce, w którym człowiek znowu staje się sobą.

Oto jestem

Stojąc przed dziełem Leonarda da Vinci podmiot-podróżnik powtarza słowa, którymi w Starym Testamencie odpowiadał na wezwanie Boga prorok Samuel – Oto jestem! Wszystko wokół traci znaczenie, gdy człowiek staje w obliczu piękna, które nie umiera i potrafi zatrzymać czas. U Sochonia fascynacja dziełem włoskiego mistrza podkreślona jest poprzez szczególną formę dialogu. Uroczysta formuła „Oto jestem” skierowana jest nie do dzieła (wszak podmiot-turysta stoi przed Ostatnią Wieczerzą), ale do samego artysty, przyzywanego po imieniu: oto jestem przed tobą, Leonardo. Taki opis spotkania pozwala odsłonić czułość i podziw wobec nieśmiertelnego geniusza. Wydaje się, że za chwilę mistrz Leonardo odpowie swojemu wyznawcy, że przyzywa go, aby udzielić tajemnej wskazówki. Ostatnia Wieczerza staje się znakiem, sugerującym możliwość rozwiązania wszelkich zagadek życia i świata. Poeta, wstrząśnięty spotkaniem z arcydziełem, które w wierszu  przyobleka postać twórcy, z trudem oddycha. Wyszeptał tylko swoje „Oto jestem” i zamilkł w ciszy, która przygniata, jakby napełniona byłą widokami wszelkich głosów, jakby niosła w sobie odpowiedź na wszystkie pytania. Co powiedzieć, gdy rozmówca już wszystko wie – jakich użyć słów, gdy każde jest miałkie i jałowe. Stojącym wobec piękna przystoi milczenie. A zatem w ciszy dokonuje się kontemplacja dzieła mistrza [3].

Bliżej

I wówczas mistrz Leonardo odpowiada: nie wahaj się podejść bliżej. Czym jest to przedziwne zaproszenie? Czy można być jeszcze bliżej, jeśli stoję na wyciągnięcie ręki? Na odległość, w której słychać oddech i bicie serca? Można! Nie idzie przecież o odległość wyrażaną w kilometrach. Podejdź bliżej oznacza podejmij jeszcze większy trud. Trud zrozumienia. Uczyń swoim to, przed czym stoisz w niemej adoracji. Przyjmij komunię piękna, cudowny pokarm jakości estetycznych. Przemawiają one tylko do tych, którzy porzucili marność. Nie moda i biznes, ale trud życia dla tego, co większe, uprawnia do otrzymania tych większych darów. Tajemnica otwiera się tylko dla wybranych. Sekret powierzony jest tylko temu, kto stał się go godzien. A zatem nie bogaty biznesmen, odziany w najnowsze kreacje, ale pokorny poeta staje się uczestnikiem uczty duchowej symbolizowanej poprzez dzieło włoskiego mistrza, które zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. Domaga się bowiem wielkiej pracy wewnętrznej, a zamyka swój skarbiec przed prymitywnym i pospolitym osobnikiem, który zwiedza świat jako turysta. Tajemnica powierzana jest ubogim pielgrzymom, ale nie jest dostępna pełnym pychy wycieczkowiczom. Opozycja pielgrzym – turysta nie oznacza oczywiście sytuacji podróżniczej, ale dotyczy kondycji duchowej człowieka. Kim jest? Dokąd zmierza? Za czym biegnie: jako czciciel majątku i sławy (czyli – wedle słów Koheleta – marności nad marnościami) przemierza bezmyślnie ten świat, czy też próbuje zamieszkać w innym królestwie? Służy materii czy jest obywatelem ducha?

Po wieczerzy

Finał spotkania z autorem Ostatniej Wieczerzy jest zastanawiający. Leonardo wydaje swojemu „uczniowi” proste polecenie: pozmywaj naczynia po wieczerzy. Ja, mistrz, oczekuję, że zajmiesz tym – przyznajmy to, niezbyt poetyckim – zajęciem. Ta rozmowa mistrz – uczeń nie jest jednak dysonansem w ciszy kontemplacji. Leonardo nie mówi: „Przestań się gapić, do roboty, poeto!”, wprost przeciwnie. W słowach pozmywaj naczynia po wieczerzy ukryta jest wielkie przesłanie – „podejdź bliżej, bowiem jesteś potrzebny, pragnę twej pomocy…”. Poeta otrzymuje prozaiczne zadanie, jednak… japońscy turyści – wyznawcy Sony i Panasonic – nie otrzymali żadnego angażu od Mistrza. Chociaż „ciągną do Leonarda wielbiciele z całego świata” [4], on pozwala zobaczyć swoje dzieło tym tylko, których stać na błagalny uśmiech. Pokorne serce poety otrzymuje nagrodę za pielgrzymowanie do źródła piękna. Nagrodą jest praca. Człowiek, który się trudzi to prawdziwy człowiek. Lenistwo roztacza aromat śmierci. Warto było przyjechać do Mediolanu, żeby poznać tak prostą prawdę o życiu człowieka?

* * *

A może ostatnie słowo Ostatniej Wieczerzy nie należy do Leonarda? Cóż, uśmiecha się Mona Lisa, uśmiecha ks. Sochoń… Leonardo też nie jest zaskoczony. Znamy dobrze historię, z której ks. Jan przejął finał swojego wiersza. To przypowieść o sługach nieużytecznych. Jezus w ten sposób naucza swoich apostołów. Wypełnijcie sumiennie wszystkie obowiązki, które wam powierzono. A później z uniżonością powiedzcie: Słudzy nieużyteczni jesteśmy, uczyniliśmy wszystko, co powinniśmy uczynić… A zatem w Ostatniej Wieczerzy pojawia się On. W Mediolanie, mieście biznesu i mody, podobnie jak w lichej mieścinie Betlejem, przychodzi i mówi do nas. W słowie Dobrej Nowiny i w dobrej poezji. W ciszy pokornej modlitwy i rozpaczliwym błaganiu o pomoc. Boże mój, Boże… kimże jesteś, że nie jest Ci obojętna ta marna garść prochu, która woła do Ciebie…

[1] J. Sochoń, Ostatnia Wieczerza, [w:] tegoż, Poza kamień, Warszawa 2006, s. 19.
[2] P. Huelle, Ostatnia Wieczerza, Kraków 2007, s. 229.
[3] Obraz Leonarda stanowi także temat wiersza innego poety w sutannie, zob. K. Wójtowicz, Leonardo da Vinci: „Ostatnia Wieczerza”, [w:] tegoż, Droga do Emaus (wiersze wybrane), wybór i wstęp K. Dybciak, Katowice 1989, s. 47.
[4] J. Sochoń, O pocieszeniu, jakie daje literatura, Warszawa 2004, s. 409.

(Poezja w sutannie, wybór – opracowanie – komentarz ks. Stefan Radziszewski, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2011, s. 212-236)

Poezja w sutannie