Rozsłoneczniony umysł. O życiu Jeana Guittona

W kwartalniku Civitas Christiana ukazał się artykuł ks. Jana Sochonia dotyczący życia, pracy, twórczości i geniuszu francuskiego myśliciela Jeana Guittona.

Zachęcamy do lektury:

Zasługi Instytutu Wydawniczego PAX w kształtowaniu chrześcijańskiego wymiaru kultury polskiej są nie do przecenienia. Gdyby nie wyczucie, odwaga i konsekwencja w doborze prezentowanych książek redaktorów i promotorów tej znakomitej placówki, nie mielibyśmy (w owym czasie) szerszego dostępu do osiągnięć światowej nauki, teologii, filozofii, jak również do tego wszystkiego, co zaczęło się dokonywać w Kościele, zwłaszcza po zakończeniu Soboru Watykańskiego II. Pośród autorów wyjątkowo cenionych i propagowanych przez Instytut znalazł się Jean Guitton, powszechnie uznawany za jednego (i bodaj ostatniego już) z najwybitniejszych myślicieli-humanistów i pisarzy francuskich XX wieku.

Guitton urodził się w 1901 roku w rodzinie chrześcijańskiej, w której krzewiono ideały życia zakonnego, choć sam wybrał aktywność świecką, powiązaną jednak z Kościołem w sposób świadomy i nierozerwalny. Przeszedł pełną drogę rozwoju naukowego, ucząc się, zgodnie z francuskim zwyczajem, najpierw w szkołach średnich, później na różnych uniwersytetach, aż do objęcia filozoficznej profesury w Sorbonie. Podczas II wojny światowej dostał się do niewoli, więziony w oflagu IV-D w Elsterhorst, po czym powrócił do czynnej pracy uniwersyteckiej i pisarskiej.

Człowiek skromny i raczej nieśmiały, ograniczający sposób życia do niezbędnego materialnego minimum, poważny, ale uśmiechnięty, przy tym zręczny mówca, wyrafinowany prozaik, długoletni przyjaciel i doradca Giovanniego Battisty Montiniego, późniejszego papieża Pawła VI. Mówiono o Guittonie, że miał delikatną i może nieco niespokojną wrażliwość oraz podatność serca, która zawsze w nim poniekąd wibrowała. Po śmierci żony (ożenił się tuż przed pięćdziesiątym rokiem życia) mieszkał samotnie w wynajętym mieszkaniu, pełnym książek, sztalug i obrazów, które sam namalował. Z okien tego domu można było oglądać Ogród Luksemburski, zmieniający swą aurę w zależności od pory dnia.

Jego zainteresowania obejmowały szeroki obszar kultury, począwszy od kwestii historyczno-filozoficznych, metafizycznych, teologicznych, biblijnych, egzegetycznych, mariologicznych, dotyczących relacji wiary i rozumu (nauki), a skończywszy na literackich i malarskich. Zachęcony przez Jeana Cocteau, ozdobił kaplicę Norbertanów w Rzymie, a swoje obrazy prezentował na wielu wystawach, nie tylko zresztą w Paryżu. Podobnie jak jego pisarstwo, wzmagają one pragnienia medytacyjne i prowadzą do pełniejszego zgłębiania Ewangelii. Szczególnie jednak upodobał sobie szkice osób, z którymi się znał lub którzy wpłynęli na jego twórczy światopogląd, tacy, jak chociażby Pascal. Portretowanie w jego ujęciu to wkraczanie w czyjąś tajemnicę, w jego istotę. Z tej racji nie tworzył realistycznych wizerunków w aurze „apollińskiej piękności”. Starał się natomiast ucieleśniać pewien ich osobowościowy zarys. Miał zatem wrażliwość człowieka niestroniącego od języka artystycznego, lecz filozoficzny punkt widzenia na rzeczywistość i uwikłanego weń człowieka wysuwał się u niego na pierwszy plan, a zredagowane pod koniec życia „Dialogi z Pawłem VI” przyniosły mu należną sławę i aż do dzisiaj stanowią niedościgły wzór tego typu publikacji.

W 1961 roku został członkiem Akademii Francuskiej, co otworzyło mu drogę do uczestnictwa w wielu ważnych wydarzeniach wieku, zwłaszcza w obradach Soboru Watykańskiego II, który nieoczekiwanie dla wielu przestawił Kościół na zupełnie nowe tory, po to, by stawić czoła przyszłości. Wypada więc powiedzieć, że niemal wszystko, co Guitton robił i o czym pisał przygotowywało go do zaangażowania się w sprawy postawione na tym duszpasterskim Soborze, mające w ostateczności prowadzić do usunięcia zmarszczek z powierzchni Kościoła, żeby mógł wreszcie odnaleźć swoją wieczną młodość i w zrozumiałym języku odpowiadać na niepokojące trendy współczesności, zachowując bezwarunkowo kościec dogmatyczny głoszonej przez siebie nauki.

Guitton był wszakże odpowiednio przygotowany do tego, by zabrać głos podczas obrad soborowych. Jego myślenie i rozumienie rzeczywistości ukształtowało się w głębokiej więzi z tradycją filozoficzną, mającą źródło w pismach św. Augustyna, Blaise’a Pascala, Johna Henry Newtona, Henri Bergsona, a zwłaszcza mistrza jego życia – niewidomego ojca Pougeta, o którym pisał z nieukrywaną wdzięcznością, a nawet swego rodzaju rzewliwością. Ten surowy i prosty zarazem ksiądz, wiejski mędrzec, chrześcijański Sokrates, człowiek  naturalny, jak określał go sam Guitton, wpłynął na osobowość autora „Dziennika” w zasadniczy sposób, profilując w nim skromność i ascetyczność życia, zaufanie do Chrystusa, dzięki któremu rzeczy tego świata zyskują usprawiedliwienie i najgłębszy sens.

Mniej przeto interesowały Guittona zagadnienia techniczne metafizyki, choć od nich nie stronił. Zastanawiał się nad znaczeniem czasu w ludzkim życiu,  nad wiecznością czy trwaniem poszczególnych składników ziemskiej rzeczywistości. Za św. Augustynem pojmował historię jako historię zbawienia, zwieńczoną ponownym przyjściem Chrystusa i wypełnieniem się czasu w tajemnicy zbawienia.  Stąd nie dziwi waga, jaką przywiązywał do spraw egzystencjalnych, w tym doświadczeń religijnych, jak też kontrowersji wywoływanych przez umacniającą się nowoczesność oraz rodzące się w Europie totalitaryzmy, czemu dał wyraz w książce poświęconej nieuniknionemu wśród ludzi fenomenowi wojny oraz zawsze możliwej zagłady całej ludzkości. Głęboko rozeznany w problemach współczesnej biblistyki, sprzeciwiał się roszczeniom zwolenników Ernesta Renana czy Alfreda Loisy’ego, według których historyczną postać Jezusa wcale nie cechowały znamiona boskości. Wypada Go bowiem  uznać tylko za wędrownego kaznodzieję i „genialnego prostaczka”, który stał się rewolucjonistę oraz okazywał znaki, jakoby widział w samym sobie zapowiedzianego przez proroków Mesjasza. A przecież Jezusowe zmartwychwstanie jest zaledwie skutkiem „żywej imaginacji Marii Magdaleny”, i dosłownie niczym więcej.

W odpowiedzi na takie propozycje, Guitton wskazywał na konieczność powiązania badań biblijnych z tezami „zdrowej filozofii”, podsuwającej dwa ważne narzędzia interpretacyjne: Prawdę i Świadectwo, uosabiane w Ewangeliach. Chcąc poznać Jezusa, zbawiciela człowieka, należy zaakceptować wartość świadectwa ewangelistów, którzy pozostawali w osobowej łączności ze swoim Mistrzem. Wczytując się w logikę ich relacji, warto poprzez nie właśnie docierać do rzeczywistości, jaką przedstawiają albo do wiedzy bądź przekonań samych ewangelistów, łączących w sobie zawsze element historyczny i nadprzyrodzony. Dlatego Jezusowe zmartwychwstanie uzasadnia Jego bóstwo.

Guitton rozważał więc ludzkie sprawy w kontekście zrodzonym przez wiek XIX i XX, doszukując się punktów wspólnych myśli chrześcijańskiej i nowoczesnych tendencji kulturowych, skumulowanych często na liberalnych stronach życia, wszechpotężnej technizacji, odczarowywaniu religii, urzeczowieniu relacji międzyosobowych i samego człowieka, zapatrzonego w to, co ma, a nie w to, kim jest. Zauważając najróżniejsze słabości i grzechy stale zakorzenione w tkance Kościoła, filozof nie popadał w najmniejsze nawet zniechęcenie. Uważał, iż Kościół zaczął porzucać zakurzone szaty epoki konstantyńskiej, kiedy to władza polityczna i religijna zazębiały się ze sobą w przekonaniu, że w ten sposób właściwie realizuje zasady apostolskiej misji w świecie. Stawał się zaś ludem Bożym, w pełni służebnym i otwartym. Odtąd słowa „władza”, „rządzenie” zmieniły swą znaczeniową jakość, wznosząc się na poziom, gdzie powinna trwać i działać miłość, przebaczenie, serdeczność. Zrywając definitywnie z wszelkiego rodzaju ideologizacją teologii i filozofii, Kościół miał rzetelnie reagować na tzw. znaki czasu i na szczególnie newralgiczny dramat ekumenizmu.